Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzrokiem i w końcu milczeniem zniecierpliwiony, zawołał:
— Co asindziej tam medytujesz?... Posłuchaj oto dobrej rady, skończymy wszystko... Idzie ci o to, ażebyś córkę przygotował? czasu ci trzeba? nie śmiesz się odezwać?.. Mniejsza o to... daj na piśmie cyrograf, że żenić się przyrzekasz... Sabinka poczeka... ale termin naznaczyć potrzeba.
Chcesz jeszcze lepiej zrobić? hę? Ja ci księdza sprowadzę, indult dostanę, kaplicę ubiorę... przygotuję tak, że o nic cię głowa nie zaboli... weźmiecie ślub sekretnie, nikt o tem wiedzieć nie będzie... Przyjedziesz sobie do Smołochowa do żonki, gdy ci się podoba, a jak twoja godzina wybije, to ją do domu własnego sprowadzisz...
Hm? cóż?
Rotmistrz mówił i patrzał, jakie uczyni wrażenie. Dobek stawał, słuchał i chodził znowu, a był wzburzony i nie wiedział co począć. Widać na nim było ciężką walkę, którą sam z sobą odbywał.
Machnął w końcu ręką i rzekł:
— Wracaj asindziej zkądeś przybył, ja tam jutro przyjadę, pogadamy z jejmością...
— E! nie! kochanku! nie! trzęsąc głową rzekł Poręba: z tego nic nie będzie! Ty mi jutro możesz dmuchnąć albo się gdzie skryć, albo jakiego figla uciąć, nie!.. Powiedziałem raz: nie ruszam ztąd, aż targu dobijemy...
— Więc mnie acaństwo zmuszać myślicie? hę? krzyknął prawie gniewnie Dobek odwracając się.
— To asindziej nas zmusiłeś, że my go zmuszać