Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła sercem do jegomości, a ty chcesz młynka wywinąć?
— Za stary ja jestem, mruknął Salomon, żebym wywijał młynki. Jejmość pani Noskowej formalniem się nie oświadczał, żadnego zobowiązania nie ma, po cóż się asindziej między nas mieszasz?..
— Z obowiązku najbliższego krewnego, zawołał Poręba; a daję szyję, że mi się tu asindziej nie wywiniesz tak sianem.
Dobek ramionami ruszył.
— A któż się tu myśli wywijać? rzekł... i po co asindziej nie proszony grasz rolę pośrednika?
Odetchnął nieco...
— Waćpaństwo mnie nie rozumiecie... mówił ciszej: ja mam wiele domowych okoliczności, na które wzgląd mieć muszę... Wszystko się wyjaśni... ale ja potrzebuję czasu... potrzebuję czasu... Mam dziecię w domu... interesa... okoliczności.
Rotmistrz słuchał i coś mu to snadź nie było jasne.
— Ale my, mości dobrodzieju, zawołał, my znowu tak w niepewności na łaskę i zmiłowanie wasze czekać nie możemy. Sabinka sobie innego przecie wynaleźćby potrafiła... znalazłby się niejeden... Ja się temi obietnicami jakiemiś, ogólnikami kontentować nie mogę... Ja tu po to przyjechałem, abym ostatecznie z waszmością skończył. Żenisz się? to gadajmy kiedy i jak? Nie, to się bij. Nie chcesz? w łep palę, jak mi Bóg miły...
Dobek ścisnął plecami i potarł łysinę niecierpliwie...
— A to skaranie Boże! taka gorączka! zawołał. Dla czegóż mi nóż na gardło kładziecie, kiedy to... i bez niegoby się zrobiło...