Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aron więcej mówić nie chciał...
Dni zimowe krótkie; ledwie wstali od stołu... Eliasz przybiegł oznajmić, że jakiś jegomość przyjechał, i że domaga się widzieć na osobności z panem Salomonem.
Dobek się spytał jak wygląda? i trochę niespokojny na dół do izby przy swoiej kancellarji kazał prosić. Rzadko tam kogo przyjmował. Zeszedł ze schodów chmurny bardzo... posępny... chwiejąc się na nogach... zatrzymując w pochodzie, zdając namyślać, rozmyślać... lecz zwłoki te na nic się nie przydały... trzeba było stawić czoło natrętowi. Dobek wszedł.
Naprzeciwko drzwi stał niezmiernie wyszamerowany i cały przybrany w kutasy i sznury pan rotmistrz Poręba, oparty na pałaszu, z miną uśmiechniętą i złośliwą...
— Pan dobrodziej pewnie się mnie tu nie spodziedziewał, rzekł kłaniając się, i nie byłbym go inkomodował w tem ustroniu, gdyby nie familijny obowiązek...
Pan Salomon nic mówiąc nic, prosił siedzieć; blady był bardzo i widocznie pomięszany.
— Oto tak, kochane panisko moje, kończył Poręba; trzeba, żebyś się raz decydował... dłużej tak trwać nie może... Rozumiesz mnie pan... Bywało się sobie, bywało ukradkiem u młodej wdówki... bardzo to miła rzecz, ale na kobiercu się skończyć musi. Na to nie ma rady! Ludzie bębnią o tem... kobieta na sławie i reputacji zgubiona! Ja jako najbliższy krewny, wzywam acana dobrodzieja... albo mi się żeń... i to zaraz a nie, to się bij... bo w łeb strzelę!
Porwał się z siedzenia przy ostatnich słowach rotmistrz i furję okrutną udał, jak się zdaje... bystrzejsze