Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i te groby nasze raz chciała zobaczyć... Jakie to mus być straszne! Ha!
Zamyślony już siedział pan Dobek, nie odpowiadając nic. Lorka pomiarkowała, że go tem zasmucić może, i zamilkła.
— Jeszczebym tatkowi powiedziała, odezwała się; ale boję się mu zrobić przykrość... mówiąc o tych lochach...
— Cóż takiego?
— Bo to może przewidzenie, ale raz w nocy, gdym poleciała na ogródek słuchać słowika, który w bzie prześlicznie śpiewał... jak tatkę kocham... w jednem okienku od grobów świeciło się...
Trochę wylękły obejrzał się Dobek...
— Cóż? co? nic szczególnego, mogłem ja chodzić w nocy do skarbczyka, bo to się często zdarza, po papiery...
— O! to dobrze! niby ja nie wiem, które okno od skarbczyka, przerwała Lorka... a świeciło się dopiero w trzeciem... Ja się nic a nic nie boję umarłych, dodało dziewczę, nic a nic, i nawetbym była ciekawa z którym z nich pomówić... Więc — przykradłam się do samego okna. Najwyraźniej ze środka się świeciło... jakby od świecy... przyłożyłam ucho... nic, tylko głuchy szelest jakiś...
Dobek pobladł, lecz wprędce zebrał myśli, i przybierając minę spokojną, rzekł:
— I nie ma nic szczególnego, że tak było... Za skarbczykiem są jeszcze dwie izby pod moim kluczem, gdzie trzymam różne papiery, klejnoty stare... rupiecie. Musiałem tego dnia pójść czegoś szukać.
— Jak drugi raz zobaczę światło, to przez okienko