Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 096.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda, że ja za mąż pójść muszę? widzisz! wybiorę sobie pięknego mężczyznę, rycerza, myśliwca... a jak będę miała ślub z nim brać, powiem mu: inaczej nie, tylko musimy razem jeździć na polowanie! Chłopiec będzie bardzo rozkochany, bo rozkochać go wprzódy muszę, padnie na kolana i na wszystko się zgodzi... Nazajutrz po ślubie... na koń i w pole... to będę hasała!
Ojciec patrzał i zasępił się.
— Skaranie Boże, rzekł, co za myśli! Gdzie się to one tam w tej ślicznej główce rodzić mogą?
Lorka się śmiała; poszła do małego zwierciadła w drugim pokoju, w którym były drzwi żelazne, aby się przejrzeć...
— Tatkuniu! zawołała, a kiedyż mnie poprowadzisz do skarbca? Zawsze obiecujesz... przyrzekasz... a nigdy dotrzymać nie chcesz... Ja jestem strasznie ciekawa... lochy... groby... skarby... Często przez zamurowane okienko zaglądam, nic nie widać! nic a nic... Chodzę, szukam... gdzieby co zobaczyć! Jużciż mnie tam zaprowadzisz kiedyś? obiecałeś...
— Po co ci to? — chmurno mruknął ojciec. Wiesz dobrze, że tam nie ma nic, tylko groby... i mój tam skarbczyk... na... papiery...
— Papiery! a to dobre! papiery! przecież tam masz kupami jak w stodole pszenica i żyto leżące złoto... osobno holenderskie... osobno portugały... i... chodzisz szuflować, żeby to nie zatęchło. Widzisz, ja wszystko wiem!
Stary już się śmiał...
— Kiedyś mi musisz to pokazać! Przecież jabym