Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 095.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I — dosyć niepotrzebne a niewłaściwe masz gusta męzkie, odparł ojciec: te dziewczęciu nie przystoją!
— O! o! gderz sobie, gderz... rozśmiała się: ja nawet wiedziałam z góry, że ty musisz pogderać... A co to pomoże? Konie lubię... a tak mi się chce na którego siąść...
Figlarną zrobiła minkę.
— Ale ty tatku, nie pozwolisz? rzekła.
— Niech Bóg uchowa! a! toby było ślicznie.
Lorka przechadzała się po pokoju nucąc, a z miny poznać było można, że tego pozwolenia nie czekając pono, musiała już cichaczem konia próbować... Ojciec prawie to przeczuł czy odgadł, zafrasował się jakoś.
— Coś ty mi masz minę jakbyś... jakbyś nieposłuszne dziecko... rzekł, pozwoliła sama sobie? hę?
— E! co tam! przerwała Lora: nie mówmy o tem... Ale co prawda to prawda, że na konika siąść i z chartami polecieć w pole.... z wiatrem w przegony... ha! ha! ach! aż się serce raduje... Czemu ja nie urodziłam się mężczyzną!
— Lorko! na miłość Boga! co ci jest? do rozpaczy mnie przyprowadzasz! zawołał ojciec... dość tego.
— Zatem — czy mam tatka pożegnać? spytała stając przed nim podparłszy się w boki i naśladując męzką postawę... podała mu do uścisku rękę...
Ojciec ją czule pocałował...
— Już cię korci wylecieć? westchnął.
— Kiedy mi mówić nie dajesz co jabym chciała? zasmucona niby zawołała Lorka.
— Pleć już sobie, dziecko moje...
Dziewczyna ośmielona przysunęła mu się do ucha i zaczęła pół głosem: