Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sfiksować przyjdzie! rzekł w duchu... zaniepokojony mocno... i odpowiedzieć już nawet nie umiał. Wdowa patrzała nań swemi najczulszemi i najrzewniejszemi oczyma...
— Toby było prawdziwie szaleństwo z mej strony... wykrzyknął po chwili wstając, lecz pani Sabina nie ruszyła się z ławy i zmusiła go usiąść napowrót.
— Pan mi przebaczysz, że ja go tak poufale zagaduję, rzekła. Wielki szacunek, jaki powzięłam dla jego osoby, i prawdziwie szczególna dlań sympatja... w pierwszej chwili, tłómaczą mnie z tak zuchwałego postępowania... O tem też pan pomyślećbyś powinien, że córeczka za mąż wyjdzie... dom jeszcze bardziej opustoszeje... a toć i imię starożytne Dobków, w niedostatku płci męzkiej dziedzica... wygaśnie.
Westchnął mocno pan Salomon, odgadła bowiem myśl tajemną, którą się nieraz trapił.
— A! to prawda! to prawda! moja mościa dobrodziejko, zawołał ręce zaciskając, lecz zapóźno o tem myśleć, a wyroki Opatrzności snadź tak chciały...
Noskowa się rozsmiała...
— Już to chyba dobrowolnie asindziej dasz wygasnąć imieniowi, boć daleko starsi od niego codziennie się żenią... a cóżby to panu trudnego było! Poszłaby za niego każda z ochotą...
Dobek głowę spuścił, czuł, że dłużej już zabawić był nie powinien, nie odpowiedział nic i żegnać się począł. Jejmość nie wstrzymywała... podała mu znowu tylko rękę... i zbliżywszy się z powodu, że i ścieżka była ciasna, i gałęzie bardzo zawieszone, szepnęła:
— Niechże też pan mnie odwiedza... bardzo proszę... Bardzo mu w mojej samotności wdzięczna będę.