Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 070.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poręba zaprezentował się jako kuzyn bliski jejmości, o której nieszczęściu zasłyszawszy, pośpieszył przybyć na ratunek.
— Alem ja tu niepotrzebny, dodał, jak skoro acan dobrodziej raczyłeś się zająć losem Sabiny, będziemy o nią spokojni. Tem większą winniśmy mu za to wdzięczność, iż wiemy, jak to trudno nawykłemu do domu, wyrwać się z niego.
Onieśmielony rozgłośnem warczeniem i ruchami zamaszystemi rotmistrza, pan Dobek ledwie kilka słów mógł wycedzić. Poręba siadł przy nim bawić rozmową, tymczasem panienka posprzątawszy i filuterne wejrzenie rzuciwszy na pana rotmistrza, znikła, zostawiając ich samych. Gospodyni domu przyobiecanej jak nie było tak nie było. Dawało się to jednak i tem tłómaczyć, że niespodzianego gościa obiadem przyjmować musiano, więc wszystko należało wydysponować.
Rotmistrz był gadatywus, lecz to co mówił, nie odznaczało się ani dowcipem, ani zręcznością.. Paplał co mu ślina do ust przyniosła. Udział w tej rozmowie pana Dobka był nader mały, mruczał, czasem słówkiem się odezwał, potakiwał, i widocznie mocno był zakłopotany.
Służący wbiegł z tacą drewnianą, na której parę flaszek wódki, trochę piernika było i śliwek suszonych, kawałeczek masła i ser z kminkiem...
Na tę przekąskę, biorąc się skwapliwie do kieliszka, zaprosił rotmistrz; lecz Dobek od wódki, której nie pijał, wymówił się. Poręba więc otworzywszy drzwi do sieni, jakby u siebie w domu był, huknął na sługę, aby wina podano... Od jedzenia po trzęskiej drodze nie wymawiał się pan Salomon, lecz co wziął w usta,