Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 053.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bioną... której uratować nie mogę... Powiem asindzce tylko jedno, dodał w końcu, a poznasz ją lepiej.
W kościele, gdy przyjdą, nie mogę powiedzieć, żeby mi się nieprzystojnie znajdowała, pada na kolana, zdaje się przejęta, lecz... ust nie otworzy do modlitwy. Raz tedy, gdyśmy litanje odmawiali publicznie, dostrzegłszy, że nie odpowiada... będąc na zamku po nabożeństwie, jak to zwykła w dni krzyżowe, spytałem jej łagodnie o przyczynę.
Spojrzała na mnie zdziwiona, a pamiętaj pani, żeć to szesnastoletnie dziecko i wiesz pani, jaką otrzymałem odpowiedź? „Ja się nie mogę modlić na rozkaz, ale gdy czuję, że dusza moja podnosi się ku Stwórcy... nie modlę się usty, — modlę duszą!”
Nie było co mówić więcej... to już pachnie herezją ta samowola w modlitwie... a jeszcze w takiem dziecku!
Pani Noskowa ruszyła romionami.
— Przynoszą z sobą książki do kościoła, mówił kanonik... trudno tam zaglądać jakie... Raz przecież roztargniona panienka zapomniała swojej... zajrzałem odsyłając... Cóż pani myślisz było w książce? Psalmy... nic, tylko psalmy... i strasznie mi podejrzane czy nie jaki luter je tłómaczył... To rzecz wiadoma, rzekł ciszej ksiądz Żagiel, iż kalwinami, potem arjanami byli, i nawrócili się jeno z musu... aby dóbr nie stracić i nie uchodzić z kraju... a no! podejrzewam ja to nawrócenie, podejrzewam je mocno...
Kanonik począł głową trząść.
— Trudno, rzekł, być inkwizytorem sumienia, niech tam Bóg sądzi...
Otóż w tem, osoba pobożna, katoliczka, gorliwa jak pani, dokończył ksiądz Żagiel, mogłaby mieć zasłu-