Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Noskowa z zajęciem wciąż słuchała opowiadania, oczy się jej paliły widocznie... marzenie jakieś chodziło po czole, które się ściągało i wygładzało... po ustach uśmiech błądził dziwny, zagadkowy.
— I wszystko to, dokończył ksiądz Żagiel, wszystko to spadnie na tę dziewczynę, którą tak wychowali, że tego nikt w świecie na żadnem nie utrzyma wędzidle...
— Czy tak swawolna? spytała wdowa.
— Swawola dziecinna byłaby niczem, odparł ksiądz, tę sam wiek wystudza; lecz umysł niespokojny, nie kobieca śmiałość w niej, ciekawość do wszelkiego zakazanego owocu, do ksiąg, do wiadomości kobiecie niepotrzebnych; chwili nie usiedzi, choć ją ta panna ciocia o ile może na uwięzi trzyma... Jeśli nie przewraca książek w starej bibljoteczce, gdzie więcej herezji niż czego zdrowego, to koło stajni ją znajdziesz... to w ogrodzie, to na drabinie w starym zamku, to w czółnie na rzece... A dla ojca ze wszystkiego uciecha... z tego nawet coby dlań troską i smutkiem być powinno.
Ciocię Henau, gdy ją od czego chce powstrzymać, jeśli jawnem nieposłuszeństwem nie może zmódz, to ją zdradliwemi pieszczoty i pochlebstwy na swą stronę przeciągnie. Toż z ojcem, toż z innymi.
— Ale zkądże ją ksiądz kanonik tak zna, spytała wdowa.
Ksiądz Żagiel westchnął i wskazał zamek...
— Wszak-ci to moja troska powszednia, to zdziczałe dziecko! rzekł cicho. Ja się patrzę cały dzień na te wybryki, słucham o nich i boleję nad duszą zgu-