Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 048.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! tak, tak z uśmiechem przerwała wdowa; lecz nim to nastąpi! gdybyś pan raczył przejrzeć papiery, rozpatrzyć się w stanie majątku wejść cokolwiek w szczegóły... nieskończeniebym mu była wdzięczna...
Obawiając się jeszcze natarczywszego zaproszenia, pan Salomon się skłonił tylko, czując potrzebę namyślenia i uspokojenia, przygotowania na tę straszną wyprawę.. Wdowa też tą obietnicą ogólnikową zdawała się zaspokojoną i dokończywszy kawy... wstała, by odejść do miasteczka, gdzie konie pozostawiła. Nie mógł się pan Salomon uwolnić od przeprowadzenia jej na dół po schodach... co dopełnił dosyć niezręcznie... Wdowa stanąwszy w bramie, gdzie na nią służący oczekiwał, odwróciła się jeszcze ku Dobkowi, uśmiechnęła się nader wdzięcznie, dygnęła i głosem drżącym poleciła się jego pamięci.
— Wszak to chrześcijański uczynek, rzekła, dopomódz wdowie i sierocie, a ja i wdową jestem i sierotą razem... Mam nadzieję, że na łaskawą bytność pańską w Smołochowie długo oczekiwać nie będę...
To mówiąc, schylała się jakby go w ramię pocałować chciała, i nie wiedzieć jak się to stało, że Dobek zapomniawszy się, pochwycił białą jej piękną rączkę i do ust przycisnął. Sam potem podnosząc głowę zarumieniony, zawstydził się tego uczynku, który rumieniec radości na twarz pięknej wdowy wywołał... i gdy ona już szła drogą do miasteczka, zwolna upokorzony wrócił wprost do swej kancellarji na dole.
Wdowa tymczasem zamiast iść do zajazdu, gdzie jej stały konie, udała się za wskazaniem służącego drożyną ku plebanji księdza Żagla... Miało się już ku wie-