Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

błagać o radę i pomoc... Lękam się, ażeby Sapieżyńscy nie korzystali z położenia mojego i nie spędzili mnie z dzierżawy zapewnionej kontraktem na następne sześć lat... Nie mam nic oprócz tego co mi zostało w dzierżawie po mężu, nie wiem jeszcze jak się zemną obejdzie jego rodzina... Oni także zechcą pewnie z sieroctwa mego korzystać. Do kogoż ja się tu udam wśród tego pustynnego kraju?... Jeśli mi pan odmówisz...
Mówiąc to powoli, trąc oczy ciągle chusteczką, wzdychając, poglądała na starego Dobka takiemi oczyma, takim wzrokiem wyiskrzonym, jakby go oczarować chciała... Stary prawie przelękniony odwracał oczy, mieszał się, co też nie uszło uwagi Sabiny. Na ostatek sięgnęła białą dłonią po jego rękę, jakby ją ucałować chciała... Dobek z krzesła się porwał i odsunął.
— Moja mościa dobrodziejko, zawołał gorąco: nie potrzeba tu prośb... obowiązkiem jest wdowy i sieroty bez opieki zostające ratować... Lecz ja... domator jestem... prosty człek, nie prawnik, pustelnik, odzwyczaiłem się od ludzi, odwykłem od świata... Mam przytem własną sierotę swoją... i — nie radbym być zmuszonym wychylać się z tego zakątka...
— A! ja też zbyt wielkich ofiar od niego wymagaćbym nie śmiała, przerwała wdowa mrużąc oczy, z któremi dziwy wyrabiała; ja o nic więcej acana dobrodzieja nie proszę prócz żebyś raczył opiekę przyjąć nademną... a gdy na grunt zjadą czy Sapieżyńscy, czy bracia pana Noski, byś mi swej rady i protekcji nie odmawiał. Do Smołochowa dwie milki małe... kilka godzin... Bóg to panu wynagrodzi...