Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 037.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niewiastę rozumną, obytą z ludźmi i umiejącą się do okoliczności zastosować.
— Raczysz mi waćpan dobrodziej przebaczyć, że śmiem jego samotność ulubioną przerywać. Nieszczęśliwi mają pewne prawa... a ja, panie szanowny, jestem bardzo nieszczęśliwa.
Westchnęła tak przejmująco, że zimny Dobek uczuł coś w piersi jakby wzruszenie mimowolne. Tak była piękną ta młoda niewiasta, a oczy starego od tak dawna nie napawały się widokiem bożego tworu... rozkwitłego do życia i promieniejącego niem...
— Pan dobrodziej nie znasz mnie, mówiła dalej, choć byliśmy i jesteśmy sąsiadami blizkimi... Muszę mu się przedstawić sama. Imię nasze znane mu jest pewnie ze słychu przynajmniej, bo nieboszczyk mąż mój...
Tu chusteczkę poniosła do oczu suchych.
— Mąż mój od lat sześciu trzymał Smołochów...
— Więc pani Noskowa! pani Noskowa, odezwał się ręce zacierając Dobek... Bardzo mi przyjemnie... Niech pani siadać raczy... Lecz czemże mogę...?
Sabina usiadła, Dobek krzesło sobie przysunął i zasiadł także, starając się obrać takie miejsce, aby pięknej mógł przypatrywać się twarzy, która go upajała aż mu przed samym sobą wstyd było... Nie uszło to pewnie oczu wdowy, która nadzwyczaj bacznie śledziła każdą najmniejszą zmianę na licu sąsiada... Głos jej stawał się coraz słodszym i pełniejszym zwodniczego uroku.
— A! panie, poczęła, poprzedzając mowę westchnieniem, a panie! Wdowa, sierota, sama jedna, bez krewnych, bez opieki... w rozpaczy, przychodzę do ciebie