Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na dole, które pan Dobek zajmował. Sklepienia nizkie nadawały salce smutną fizjonomię... Okna w grubym murze głęboko osadzone, w ołów oprawnemi szyby skąpo ją oświecały. Przyciemniał ją też sprzęt czarny, szafy szerokie przysadziste, na których wierzchach stojące delfty sine sięgały prawie łuków sklepienia. Pomiędzy niemi w ramach czarnych przyciemniałe portrety, z których gdzie niegdzie twarz chmurna patrzała... nie mogły jej ożywić ani rozweselić. Dębowe stoły, ławy, i stare krzesła okryte aksamitem wypłowiałym, kilka półek, na których srebrne i gliniane stały naczynia, puhary i misy, mosiężny złocony pająk od środka sklepień wiszący, dopełniały ubrania parlatorium.
W każdem z okien, o dwa łokcie przynajmniej w mur wsuniętych, stały na podniesieniach ławeczki do siedzenia zielonem suknem poobijane... Nadedrzwiami głównemi stare płótno wyobrażało Chrystusa na krzyżu, z całą średniowiecznej sztuki wyrazistością odmalowanego...
Do tej to izby ponurej, jakby na obcowanie z umarłymi przeznaczonej, sługa otworzywszy drzwi wpuścił młodą panię, która się rozmowy z panem Dobkiem dopraszała... Snadź ona się go tu znaleźć spodziewała, bo wszedłszy obejrzała się ciekawie, zdumiała widząc się samą i korzystając z wolnej chwili, zaczęła się chciwie po salce pustej rozglądać.
Nieznajoma pani, która tu weszła, wdowa po panu Nosce, na czarnem tle parlatorium wyglądała świeżo, krasno jak kwiat na ciemnej aksamitu szacie. Pani Sabina, gdyż takie imię nosiła, była pięknego wzrostu