Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 029.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo pańsko... kobieta młoda, nie więcej lat dwudziestu kilku, piękna, śmiała... nie tutejsza... musi być kędyś... z kraju... (krajem tu nazywano co po za polesiami leżało).
Dobek spojrzał powtórnie na Arona.
Aron znowu długą w dłoń zebrawszy brodę, brwi podniósł, głową, pokręcił, westchnął i nic nie rzekł.
— No, cóż tu zrobić?
— A! jasny panie, jużci pogadać z każdym trzeba! mruknął Aron.
Pan Salomon spojrzał na swój strój zaniedbany, na izdebkę tę, w której tylko żydów, officjalistów i sługi zwykł był przyjmować, namyślił się, i po chwili rzekł słudze, aby jejmość przybyłą prosił do parlatorium. Tak się tu zwała izba większa na piętrze w bramie, sklepiona, do której rzadko kiedy zaglądano... ustrojona w dawne sprzęty, w obrazy, szafy i co dwór miał najlepszego. Lorka nie lubiła jej, bo była ciemna i ponura; Salomon chodził tylko czasem obejrzeć, czy tam jakiej szkody niema; jedna panna Henau lubiła ten ciasny kątek, wspomnień pełny i siadywała tu czasami przepatrując stare księgi, które w dwóch czarnych gdańskich wspaniałych szafach chroniono...
Z okien parlatorium, w jedną stronę poglądając, widać było ulicę wysadzaną i miasteczko, w drugą, dziedziniec zamkowy z ogródkiem Laury i szaremi ruinami staremi. Z dwojga drzwi w węższych ścianach jego umieszczonych, jedne wiodły na schody od wnętrza bramy, drugie w głąb domu ku mieszkaniom Laury i panny Henau; korytarzykiem i przybudowaną galeryjką szło się na schody łączące piętro z izbami