Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom pierwszy 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w końcu zaś stał się chciwym skąpcem, codzień prawie łakomszym mienia, w miarę jak ono wzrastało.
Nie przyszła ta namiętność od razu, ale się w nim można rzec rozrastała powoli, chwytała go coraz uciskając mocniej, opanowywała, aż niemal do niepoznania zmieniła.
Kochał zawsze tę córkę jedyną miłością bałwochwalską, będąc raczej pierwszym jej sługą niż rodzicem; przecież starania o grosze, o zyski, o złoto, na którego widok drżał, czasem mu nawet Laurę z pamięci i serca rugowały.
Handle jego, któremi nie oddalając się prawie z Borowiec kierował, odbywały się przez kilku izraelskich faktorów, sług płatnych, wprawnych a pewnych, bo ich rodziny w ręku miał Dobek i ludzi dobierał trafnie. Zaczął najprzód od wyrobku niezmiernych lasów własnych, w których się skarby wielkie znalazły, dęby niewidzianych rozmiarów, klepka, masztowe sosny i bale. Spławna rzeka wywóz ich ułatwiała, pędzono oprócz tego smołę, palono potasze... Puszcze były tak rozległe a nietykane, że gospodarstwa tego na lata stało. Corocznie tysiącami dukatów brano za leśne produkta, a w lasach trzebieży tej znać nie było.
Na sosnowe belki zaczął potem Dobek składać zboże kupowane w żyźniejszych okolicach i prowadzić je do Gdańska. Z każdym rokiem handel ten większe przybierał rozmiary. Życie się nie zmieniało wcale, grosz przywieziony w jasnem obrączkowem złocie, tonął gdzieś w żelaznych skrzyniach, w podziemiu zamkniętych, od których klucz nosił Dobek, jak mówiono, na szyi, nikomu go nigdy nie powierzając. Jedynym szafunkiem były gościńce, które z Gdańska dla Laury