Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 251.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dział Honory Dobek... Oczy jej błysnęły podwójny radością i gniewem...
Dobek wychylił się zdziwiony spotkaniem.
— Co pani tu robisz?
— A pan? do kochanej kuzynki? rozśmiała się szydersko. Bardzo w porę, bo właśnie mnie dziś wypędziła, zapewne żebym państwu do ich czułych braterskich wynurzeń nie przeszkadzała... Ha! ha! kuzyneczka zawraca tu głowy, i kochanków, admiratorów jak maku! Po cóżeś pan się tu zjawił? Jest dosyć zastępców... bawimy się doskonale! Grała na teatrze wczoraj publicznie, grzmi o tem cała Warszawa... A! a! ślicznych się tu pan napatrzysz i nasłuchasz rzeczy...
Tego szczebiotania złośliwego, pośpiesznego, które jak jad bryzgało z ust starej jejmości, Dobek słuchał ze ściśniętem sercem, zbladły i pomięszany... Choć czuł, że przez nią mówił gniew i chęć zemsty... nie mógł się obronić smutkowi, jaki te wyrazy weń wlewały.
— Dość, zawołał, dość! nie wstrzymuję pani...
— Ani ja... pana! Życzę mu szczęścia!
Dygała na bruku, nie zważając na ludzi obcych, którzy się jej śmiejąc przypatrywali i przysłuchiwali...
— Szczęścia z kuzyneczką, życzę... Żona o tem wiedzieć nie będzie, ja nie napiszę! Niech pan wierzy! Cha! cha! Szczęścia życzę!
Piekielniejsze zjawisko nie mogło biednego Dobka spotkać na Warszawskim bruku. Wzburzył się cały i potrzebował opamiętać, że z kobietą miał do czynienia, by nie wybuchnąć gniewem.