Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 241.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lassy kiwnęła głową.
— Proś pan kasztelanowej chyba, ażeby ją z sobą przywiozła, rzekła po chwili. Wczorajsze przedstawienie może księciu dać pretekst do odwiedzenia jej.
— Z prezentem? ale jakim? zapytał książę; ja nie pożałuję!
— Ale ona i szpilki nie przyjmie! rozśmiała się Lassy.
— To źle! Cóż ma pieniądze?
— Zdaje się, że z domu ich zapas wziąć musiała, bo wcale nie oszczędza.
— Lubi wspaniałość?
Lassy potrząsła głową.
— Nie można tego wiedzieć co ona lubi, co się jej podoba a co nie. Raz przepada za czemś, potem gotowa za okno wyrzucić...
— Artystka! wzdychając rzekł książę; a czy i po dniu taka piękna?
— Po dniu świeższą i jeszcze może piękniejszą się wydaje dla tych, co tego rodzaju piękności lubią.
Stary książę przejrzał się w lustrze i rzekł z westchnieniem:
— Ja wszelkiego rodzaju piękności lubię, orjentalne, południowe, północne, byle były oryginalne...
— Więc jakże myślisz moja Lassy, będzie co z tego? nie?
— Z czego mości książę?
— Z bliższej z tą czarodziejką znajomości, tłómaczył książę; bo widzisz asindźka, całe miasto goreje ciekawością i zapałem dla niej, a jabym chciał innych wyprzedzić — i — popisać się.
Lassy się rozśmiała.