Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 229.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i jękami zdawały się napełniać powietrze... Wszyscy z wezbraną ciekawością oczekiwali... Muzyka podwoiła siłę, rozlała się jakby wielkiem marszem żałoby razem i zwycięztwa... Ostatnie akordy nastroiły ducha widzów... milczenie uroczyste...
Niewidzialna zasłona, której zielone fałdy tonęły, wśród gałęzi drzew, rozsunęła się na dwie strony...
Na scenie stały już dwie osoby w rzymskich strojach starannie naśladowanych, mężczyzna z twarzą pełną uroczystej powagi i religijnego uniesienia, nieco dalej cudnie udrapowana, piękna jak posąg starożytny, szlachetnych rysów młoda niewiasta...
Król i widzowie dostrzegli na karcie nad sceną napis:

POLYEUKT.


Wszyscy spodziewali się wszakże oryginału Corneille’a, a nikt, król nawet, nie posądzał, ażeby się kto ośmielił targnąć nań innym językiem. Wśród ciszy... Polyeukt podniósł czoło posępne i począł scenę trzecią czwartego aktu...

Pani! jakiż cel twego był do mnie wezwania?
Czy dłoń wzywa co walczy, czy dłoń co osłania?...


Wyrazy te na twarz króla wywołały rumieniec; wstał z krzesła widocznie wzruszony, chcąc lepiej słyszeć, ocenić i wyrazu jednego nie tracić.
Bogusławski grający Polyeukta, mimo chwilowego pomieszania, już ostatnie słowa wyrzekł z tą trwogą, jaką powinien był w nim obudzić widok Pauliny...