Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 221.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pożegnała w progu starą towarzyszkę, i zamknęła się w swoim pokoju... Cały wieczór spędziła nie pokazując się... Drugiego dnia wyszła po kobiecemu ubrana, chmurna i zmarszczona do pokoju, gdy w sąsiednim u Lassy, usłyszała głos obcy... Poznała Georges’a... zarumieniła się gniewnie, lecz siadła w fotelu, nie chcąc przed nim uciekać. Najprzód Lassy z figlarną minką, za nią wszedł zmieszany chłopak, na którego przestraszoną minę spojrzawszy, Laura choć smutna miała się uśmiechnąć ochotę.
— Siadaj pan, rzekła, bardzom rada, że pana widzę... Jak się ma Munia? nie zaszkodziło jej, jak mnie wczorajsze spotkanie? A panu?
— Mnie, — tylko najpierwsze spotkanie z panią zaszkodziło, rzekł Georges; następne... choć pogardzają ten stan... słodzą go razem.
— Bardzo to ładne coś pan powiedział, odezwała się Laura, mnie się zdaje, że toby nawet w komedji mogło być dobrze przyjęte... ale, kawalerze Georges, czy pan istotnie sądzisz, że kobiety lubią komplementa jak dzieci słodycze?
Georges się zmieszał.
— Mówię co czuję, rzekł.
— Cóż pan czujesz? spytała nielitościwa dziewczyna.
— Że się w pani kocham!
— Ja panu nie bronię, powoli zaczęła ironicznie Laura; lecz szanowny kawalerze, choćbym o tem nawet najmocniej przekonana była, czy pan sądzisz, że to wemnie obudzi coś więcej prócz politowania nad nim?
— Dla czego politowania? zapytał Georges zakłopotany.