Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 219.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to jest? krzyknął hrabia Artur, czy wczoraj była prawda, czy dziś? odchodzę od zmysłów...
Laura zrobiła minkę szyderską...
— Nie mam przyjemności znać towarzysza pani kasztelanowej, odezwała się patrząc ciągle na hrabiego, lecz odgaduję, że wczoraj zapewne widzieć musiał siostrę moją, która tak jest do mnie podobna... i to zapewne podziwienie jego obudza...
— Siostrę! siostrę! zawołał hrabia Artur, to była... siostra pańska?...
Śmiech kasztelanowej, którą to nadzwyczaj bawiło, nie dał jej wtrącić słowa. Hrabia Artur patrzał i napatrzeć się nie mógł, porównywając obraz, który uniósł w pamięci, z żywą postacią stojącą przed nim.
— Ale cóż za nadzwyczajne podobieństwo! Twarz, wzrok, głos, nawet ruchy...
— Niech państwo jadą, odezwała się Laura, ja nie chcę ich wstrzymywać i przeprowadzę kilkadziesiąt kroków...
Powóz się ruszył, dziewczę zręcznie puściło konia, i udrapowawszy się płaszczem, w kapelusiku na bakier, przejechało na stronę kasztelanowej... Artur ścigał oczyma zagadkę, nie mówiąc nic, zadumany. Jakiś czas biegła tak schylona ku ciotce, rozmawiając z nią Laura, skłoniła się i z równą zręcznością zwróciwszy konia puściła się nazad galopem.
Przez cały ten czas hrabia patrzał milczący.
— Wie ciocia, rzekł, żem jak żyw nie widział takiego podobieństwa...
— Ani ja! śmiejąc się odparła ciotka.