Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 218.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Georges stał, patrzał, a może rad był, iż mógł jej zrobić przyjemność, a sam zbliżyć się przy faworycie...
Nierychło potrafiła Laura przemówić.
— Dziękuję panu, rzekła. Miałam prawdziwą radość z widzenia starej mojej przyjaciółki... Nie męcz jej pan, szanuj... ona jak ja, była niegdyś kochana i pieszczona, surowe obejście bolesne jej będzie, ona, jak ja jest dziś wśród obcych...
— Jeżeli pani każesz, zawołał Georges, to nigdy na nią nawet siodła nie włożę... nie wyjadę...
— Ja nie rozkazuję nic, proszę.. rzekła, bardzo mi żal tej Muni biednej, której niegdyś tak dobrze było...
Stali przy koniu jeszcze, gdy aleami zbliżył się powóz ciągnący snadź ku Łazienkom; siedziała w nim kasztelanowa z siostrzeńcem... i jak tylko zobaczyła Wawrka Borowieckiego, kazała zwolnić koniom... Laura zobaczyła ich, szalona myśl przyszła jej do głowy.
— Kawalerze Georges, pożycz mi Muni na pół godziny...
Posłuszny chłopak podał strzemię, Lassy krzyknęła z przestrachu, Laura siedziała na siodle i zręcznie kierując Munią, zbliżyła się na niej do powozu kasztelanowej, który się właśnie miał zatrzymywać. Zamyślony hrabia zobaczywszy łeb koński przy powozie, podniósł głowę zwolna i spotkał się oko w oko ze spojrzeniem Laury.
Twarz wczoraj widziana przy świetle wieczornem, której rysy głęboko mu się wyryły w pamięci, zjawiająca się tąż samą a zupełnie inną razem, z wyrazem nowym, w stroju i z postacią tak odmienną, wyrwała mu okrzyk podziwienia. Kasztelanowa śmiała się do rozpuku.