Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 214.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trudniej byłoby to bałamuctwo trwałem uczynić, odezwała się ciotka.
— A cóż jest trwałego na świecie? zapytał hrabia. Zużywa się wszystko, nudzi... przejada! to całe nieszczęście ziemi, lecz razem to szczęście całe, bobyśmy się nie ruszali... a ruszać się koniecznie potrzeba.
— Ale, ciociu droga, przerwał znowu, cóż to za djabeł ta panienka, ta pani, ten sfinks...
— Daję ci słowo, że powiedzieć nie mogę, a jedna z przyczyn jest... rozśmiała się kasztelanowa, iż sama nie wiem kto to jest?
— Jakże się w salonie tu znalazła?
— Wypadkiem...
— To nie może być!
— Powiadam ci tak jest... spotkałam w ogrodzie Saskim ze znajomą mi starą paskudną guwernantką, wciągnęłam do siebie... bawi mnie!
— Jakiegoż stanu? zkąd?
— Nie wiem i nie powiem! daj mi już pokój, ofuknęła ciotka.
— Jestem wściekle zaintrygowany... i będę u ciotczynych drzwi stał, siedział, leżał, dopóki tajemnicy nie odkryję...
— Dobrze! dobrze! odkryj ją, jeśli potrafisz. Bonne chance, a teraz dobranoc, bo jestem zmęczona.
Hrabia dał się odprawić, wszakże nie bez chmurki na czole. W przedpokoju chciał kamerdynera dukatem przekupić i przejednać razem, aby mu powiedział, kto była ta pani czy panna. Francuz na honor się zaklął, iż nie wie. Z tem hrabia odjechał, piqué au vif, jak się sam wyraził. Chciał bowiem dowieść ciot-