Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem stoję przed panią jako ofiara na pożarcie gotowa... i byłbym bardzo szczęśliwy, gdybyś mnie zjeść raczyła...
— Skazuję na to, by was własne zgryzoty pożarły!...
Z ruchem tragicznym wyrzekłszy ostatnie słowa, Laura szybko skłoniła się kasztelanowej i wybiegła... Lassy leciała za nią przestraszona jej śmiałością.
Za Laurą wymknęli się Georges i Bogusławski; hr. Artur pozostał sam z kasztelanową.
— Któż to jest? co to jest? spytał zamyślony, istota czarująca... Czyż mi ciocia nie powie? na prawdę?
— Nie mogę, odrzekła kasztelanowa uśmiechając się, dodam tylko jedno, ażebyś sobie głowy nie mącił, bo musisz być zmistyfikowany.
— Nie rozumiem! to doprawdy sfinks? rozśmiał się usiłując w żart wszystko obrócić hr. Artur, nie rozumiem... Przecięż spotkam ją tu jeszcze.
— Może, nie wiem! tajemniczo rzekła ciotka... a teraz mów mi o sobie...
— Wszystko mówi samo to, że tu jestem, odezwał się hrabia; missja moja niefortunna skończona, powracam i siedzę w Warszawie... myśląc cioci służyć, bawić się i okrutnie bałamucić.
— Pókiż to tego będzie? zapytała kasztelanowa... Bałamucisz się już tak długo, że mogłoby cię to znudzić.
— To potrwa, to potrwa tak długo, począł zamyślony hrabia, uderzając palcami po stole, dopóki nie znajdę kogoś co mnie zbałamucić potrafi.
— Mnie się zdaje, iż rzecz nadzwyczaj łatwa... naj-