Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 212.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czej swą rolę pojmować, wzięła ją pół serjo, pół ironicznie.
— Muszę hrabiego ostrzedz, rzekła groźną twarz przybierając, że widzenie mnie jest połączone ze strasznemi niebezpieczeństwy, że jestem jedną z tych istot, od których uciekać trzeba raczej niż cisnąć się ku nim, że można przypłacić strasznemi ofiary zbliżenie się do — sfinksa. Jestem sfinksem, dodała, sfinksem kamiennym, który po lat tysiącu wstał z egipckiego piasku nad Nilowym brzegiem i przyszedł się rozerwać pożeraniem ludzi, którzy przestali do niego przychodzić... Niosę im zagadkę do rozwiązania lub — śmierć!
Powiedziała to tak dramatycznie, tak dziwnym głosem, z tak promieniejącą się twarzą, wejrzeniem, postawą, że hr. Artur przygotowany do żartu salonowego — oniemiał.
Kasztelanowa wpatrywała się i wsłuchiwała ciekawie, Georges bladł z zazdrości, Bogusławski lubował się grą mowy i ruchu.
— Znać, żeś pani jako sfinks, rzekł w końcu hrabia namyśliwszy się, spała parę tysięcy lat. Znajdziesz pani świat zmieniony zupełnie. Wszystkie zagadki leżą poodgadywane, ponumerowane, spisane i zregestrowane, a na śmierć eliksyr życia wynalazł Cagliostro!
— Jakto! i zagadka serca kobiecego, podchwyciła Laura śmiało, została rozwiązana? Racz mi pan udzielić tego słowa, które je otwiera, i wyrazu, co zamyka?
Artur zamilkł jakoś nieprzygotowany.
— Serce kobiece! rzekł skłaniając głowę: zwyciężyłeś sfinksie... tak! to nierozwiązana zagadka... Za-