Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 209.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gość, który się tak włamał do salonu kasztelanowej, był jej własnym siostrzeńcem, który powrócił z jakiejś missji za granicę przed kilku zaledwie godzinami. Nie mając czasu we dnie złożyć uszanowania kasztelanowej, a wiedząc, że do późna siadywać lubiła, postanowił być choć na chwilę jeszcze tego wieczoru, by nazajutrz go nie obwiniano o zapomnienie drogiej cioci. Był to faworyt jej, pieszczoszek, ulubieniec, mógł więc sobie wielce pozwolić w jej domu. Zobaczywszy go, tłuściuchna pani rzuciła się z kanapy z rękami otwartemi wołając:
— Artur mój!
A hrabia podbiegł ku niej śmiejąc się i zostawując kamerdynera u drzwi, zapomniawszy już o swym wielkim gniewie.
— Ale cóż się u cioci dzieje! czy nowa loża masońska, czy spisek, czy..... prawdziwie nie wiem już o co posądzić, o jaką zbrodnię czarną... Musiałem szturmem drzwi zdobywać... i o mało — ja... najukochańszy siostrzan, nie odszedłem avec un pied de nez!
— Cicho już, cicho! ściskając go żywo poczęła ciotka, nie dopytuj o nic. Jesteś papla, nie mogę ci nawet powiedzieć, co knujemy... dosyć, że sztraszliwa tajemnica.
Skinęła na Bogusławskiego, który książki i papiery porozrzucane pościągał. Hrabia Artur zaciekawiony nieco, nadto był dobrze wychowanym człowiekiem, żeby się napierał tajemnicy, którą każdej chwili pocałowaniem rączki cioci mógł zdobyć. Usiadł więc przy niej gwarząc wesoło, a z towarzystwa znajdującego się w salonie usiłując się sam czegoś domyślić. Za pierwszem wejrzeniem spotkał oczy Laury śmiało i z wyra-