Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Paulinę tylko. Georges w zachwyceniu złożył ręce i zdawał się do niej modlić.
Gospodyni z niejakiem wahaniem wpatrując się ciągle, usunęła się, by jej zostawić miejsce przy sobie na kanapie, ale Laura skromnie zajęła obok pozostałe krzesło...
Milczenie trwało dosyć długo; przerwała je kasztelanowa... Patrzała na ręce białe, na wytoczoną szyję, na zręczną postać dziewczęcia... ujęła jej dłoń i z pewną obawą opuściła ją.
— Jakże się dziś nazywasz? spytała cicho...
— Dziś ja jestem Pauliną, Polyeukta żoną, odparła Laura, i myślę tylko o scenie trzeciej czwartego aktu... lecz ileż w niej trudności!... Być tą bohaterką razem i niewiastą, tym ideałem Rzymianki, matrony, żony, i nie stracić ziemi pod stopami, a pozostać kobietą!
— Nie mniejszem zadaniem rola moja, odezwał się Bogusławski...
— Ona jest daleko prostsza... Polyeukt jest ciągle sobą, jest jednym zawsze; Paulina walczy, w niej bojują uczucia sprzeczne, dwie miłości, dwie wiary, a po nad wszystkiem dostojność niewiasty!
Słowa te skromnie powiedziane przez Laurę, zdziwiły niemniej gospodynię nad samo zjawisko tak przeistoczonego mężczyzny... Z ciekawością niezmierną wpatrywała się w zagadkowego gościa swojego...
Tłómaczenie sceny, o której mowa, leżało na stole; wykonał je ksiądz Bohomolec z pomocą nieznanego młodego wierszopisa... a sam Bogusławski po myśli je swojej wykończył. Role na pół tylko byty umiane, lecz Laura swoją odgadywała, oswoiwszy się wprzódy z oryginałem.