Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 202.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wykły, aby mu Shakespeare smakował... Beaumarchais i Diderot może najlepiej odpowiadali przeczuciom...
Wyższe warstwy społeczeństwa, które podróżowały wiele, widziały wszystko, wymagały też ogromnie... gotowego nie było nic oprócz poczciwego księdza Bohomolca... Ludzi, coby pisany stworzyli dramat, gdy w ich oczach i na skórze odegrywał się żywy, trudno znaleźć było. Literat i pisarz z professji nie istniał inny tylko duchowny, a per excellentiam ex-jezuita... Sekularyzowanemu jezuicie dramat pisać było zaprawdę trudno... krępowała go suknia i pewny pudor, godny poszanowania, który przełamać było niełatwo...
W takiej to chwili, na opatrznościowego twórcę sceny nowej wybrał los Wojciecha Bogusławskiego, ubogiego chłopaka z rodziny wielko-polskiej, który już część życia przebłąkał się szukając sobie drogi. Wprost ze szkoły pijarskiej wziął go był ksiądz biskup Sołtyk za pazia do swojego dworu... Tu, wśród najwykwintniejszego towarzystwa, co tydzień prawie zabawiano się amatorskiemi przedstawieniami w języku francuzkim, próbowano nawet pono grać po polsku... Bogusławski razem z innymi: szlachtą, dworzanami księcia Siewierskiego grywał pewnie na tym teatrze i tu nabrał smaku do sceny, bo tu pierwsze zbierał oklaski... Nieszczęście dotknęło dostojnego pana, dwór się rozproszył... Bogusławski został sam... nie wiedząc co począć z sobą. Dobrzy znajomi namówili go do wojska, — wstąpił do gwardji.
W gwardji było trudniej niż na teatrze pierwsze otrzymać role: brali je protegowani, możni, ci co sami zabiegać nie umieli i o których interesa zabiegano. Bogusławski oburzony tem co było niesprawiedliwością,