Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porozumień, Georges zdumiony ledwie umiał odpowiedzieć niewyraźnemi kilku słowy...
Honory widząc ją tak poufale rozmawiającą z tym nieznajomym, uczuł prawie zazdrość.
Laura może właśnie to uczucie wzbudzić sobie życzyła, może się chciała okazać lekkomyślną, bo ze szczególną wesołością, wymuszoną nieco, zwróciła się do kawalera Georges’a, wypytując go gdzie bywa, co robi, jak zabawi długo, jak gdyby chciała mu dać do zrozumienia, iż znajomości i stosunków nie odpycha wcale.
Georges, dla którego było to niespodzianem szczęściem, zdumiony, szczęśliwy, ledwie odpowiadać umiał. Już był prawie stracił nadzieję zbliżenia się do niej, — odzyskiwał ją w chwili, gdy zrozpaczył. Głowa mu się zawróciła z wielkiego szczęścia.
Po chwilce rozmowy, Laura pożegnała go skinieniem i odeszła z Honorym.
— Widzisz, rzekła, oto będzie pierwsza moja ofiara i pierwszy niewolnik! Biedny chłopiec! Lecz po cóż padł pod koła młyńskie, które go zdruzgoczą... Nieszczęśliwi bawić się muszą... Widzisz... płocha jestem, zła jestem... nie masz kogo żałować, jedź do Zosi, nie myśl o mnie! zapomnij!
Były to prawie ostatnie słowa, któremi pożegnała Honorego. Milczący wrócili do miasta... Stanąwszy u siebie, Laura podała mu rękę.
— Teraz, bądź zdrów bracie, bądź zdrów, proszę cię, jedź! uciekaj!
To mówiąc, zbliżyła usta do jego czoła i uciekła zamknąć się w swoim pokoju... Honory jak obłąkany cho-