Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lassy wyszła także ze zwykłą sobie elegancją przystrojona, lecz widocznie w złym humorze. Spoglądała z ukosa na Honorego z szyderstwem i gniewem, unikając zbliżenia się do niego. Laura dała rękę bratu... wyszli. Tuż blizko znalazł się powóz... który najęli do Willanowa... Mnóztwo osób korzystając z pięknej pory dążyło tam także... Podróż odbyła się prawie milcząco.
W ogrodzie zastali pełno par przybyłych z miasta i całych towarzystw wesołych. Oni nosili z sobą smutek. Kiedy niekiedy spojrzeli sobie w oczy, rzucili słówko; dzień ten, który miał być wesoły i powinien był wyryć się w pamięci, dla nich już począł rozstanie, już się chmurzył tęsknotą. Tylko Lassy idąca za nimi z podniesioną nieco sukienką pod pozorem rosy, a w istocie dla ukazania małej nóżki, podrygiwała jak sroczka, szukając oczyma znajomych.
Jakoż wcale niespodzianie obejrzawszy się za siebie i słysząc Lassy żywo z kimś rozmawiającą, Laura spostrzegła idącego obok niej — Georges’a...
Pierwszy to raz on ją spotykał w stroju niewieścim, ubraną w cały wdzięk młodości, czarującą... Jeszcze się wahał, czy miał ją poznać i przywitać, gdy w tej chwili Honory także odwrócił się, przypomniał go sobie i skłonił.
Laura zdawała się namyślać, potem ze złośliwym jakimś uśmieszkiem, który zdawał się być przegrywką do nowej życia epoki, zawołała:
— Jak się ma pan Georges? Pan więc dotąd w Warszawie? To prawdziwie niespodziane spotkanie! A pan hetman? nie miał pan listów z domu?
Na te sypiące się zapytania, bez żadnych wstępnych