Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 196.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i — jedźmy sobie gdzie w świat. Ja, dziś będę Laurą nie Wawrkiem, ubiorę się czarno jak w Borowcach, wstrzymam na ustach coby cię razić mogło... uśmiechnę ci się dawnym uśmiechem dziecięcym... abyś mnie zapamiętał godną ciebie, nie tym roztrzepańcem, jakim się tu stałam, niestety!...
To mówiąc zastukała we drzwi pokoju Lassy, która też niedaleko od nich stać pewnie musiała.
— Lasiu kochana, ubierz się bardzo pięknie, bo dziś jedziesz z panną Laurą; ja biegnę także trochę się przybrać... najmujemy konie do Willanowa... i tam spędzimy dzień pod staremi drzewy nad Wisłą.
Lassy kiwnęła tylko głową, dając znak, że przyzwala... Chorążyc wziął roztargniony książkę ze stołu... lecz oczy jego błądziły po niej załzawione, nie widząc nic. Laura wyszła do swego pokoju.
Bardzo prędko wróciła nazad, narzuciwszy tylko kwefik czarny... Blada była, a na pięknej jej twarzy znać było cierpienie. Świeżość jej znikła... oczy wpadły i otoczyły się pręgą ciemną, na czole marszczki jak pioruny zjawiały się za najmniejszem drgnieniem serca... w ustach zdawała się mieć łzy, które powieki spaliły. Ten ból czynił ją piękniejszą jeszcze i budził współczucie...
Dotknęła ręką ramienia Honorego.
— No, chodź... rzekła; jeszcze tylko dziś będziemy razem, proszęż cię nie zamęczajmy się bezpotrzebnie... Dzień jest piękny, powietrze, którem odetchnąć miło... rzeka płynie niosąc z sobą tyle łez pochłoniętych bez śladu... kwiaty jeszcze wdzięczą się do słońca... zapomnieć trzeba o sobie... żyć tem co otacza... Chodź!