Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mać pobożnie... żeś nie znalazł, żem znikła, żem umarła, co zechcesz...
— Pozwól mi jeszcze powiedzieć słowo. Wszakżebyś panią swej woli mogła tu gdzieś pozostać, biorąc do towarzystwa... kogoś, tylko nie tę szkaradną kobietę, którą masz przy sobie...
Wzdrygnął się.
— To szatan! dodał, odpędzić ją potrzeba.
— Wiem o tem, spokojnie potwierdziło dziewczę... Tak, to także byłoby wyborne... i bardzo zabawne. Musiałabym wziąć jaką kaszlącą staruszkę, i siedziałybyśmy po całych dniach patrząc sobie w oczy i wzdychając... Tymczasem ktośby mnie idącą choćby do kościoła zobaczył, a nużbym go zajęła? Staruszka pobożna pośredniczyłaby... i tak dalej. Obwinęliby mnie siecią intryżek, pajęczyną plotek, nudy dokonałyby reszty... byłabym zgubiona. Tak jak ja myślę... niebezpieczeństwu stawię czoło, idę przeciwko niemu... nie lękam się, wyzywam, jest mi lepiej i o wiele zabawniej. Kuzynku, niedobry jesteś do rady...
Honory zamilkł i siadł podparty na dłoni; odpadła mu ochota od dalszego rozprawienia. Przez czas jakiś pozostali milczący oboje... potem Laura powtórzyła swoje:
— Jedziesz więc, dzisiaj, jutro... co najprędzej. Nie masz tu już co robić, a bałamucić biednej Laury się nie godzi, a powstrzymać jej niepodobna, zapomnij więc o zgubionej. Rozstańmy się tak dobrymi przyjaciołmi, jak niegdyś w Borowcach...
A dziś, na pożegnanie... co zrobimy z sobą? Trzeba ten dzień spędzić tak, aby został w pamięci jak pieczęć położona na zawartej księdze dni szczęśliwszych... Zabierzmy dla pilnowania nas tę nieoszacowaną Lassy