Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chyba pod cichą strzechą, szczęśliwych... przyjdę upiorem z tamtego świata popatrzeć na borowiecki mój grób i na gniazdko twoje... Jakaś siła mnie pchnęła w ten wir, w którym tonę z przedśmiertnym śmiechem na ustach. Smutne to, smutne... ale my nie władamy sobą...
I po chwilce milczenia, spytała stojącego przed nią Honorego:
— Kiedy jedziesz?
— Moja Lauro, ja cię tak odjechać i w tem usposobieniu zostawić nie mogę.
— Więc cóż myślisz?
— Cokolwiekbądź, byle nie to co jest i co mówisz...
— Klasztor? zapytała Laura wzdrygając się: nie mogę. Z dwojga śmierci wolę pijaną a prędką, niż powolną... Natura moja potrzebuje ruchu nawet w rozpaczy i zwątpieniu; siąść dwadzieścia lat konać, jestże to czegobyś życzył dla mnie? W milczeniu zabijać się myślami... nie!
— A jeśli nie to, mów, co?
— Zdaje mi się, że między klasztorem a tem coś ty obrała, jest wiele stopni jeszcze...
— Tak, na nieszczęście niedostępnych dla mnie. Jest szczęśliwe małżeństwo, jest nawet małżeństwo nieszczęśliwe... jest jarzmo macochy. No! i co więcej?
— Znalazłby się dom pokrewny, a choćby i obcy, w którymbyś żyć mogła...
— Na rezydencji? wiesz, to także miłe jest życie. Z rana na posłudze jejmości i dzieci, do obiadu na dzwonek wysznurowanej przyjść, siąść na szarym końcu, jeść co się po drugich zostanie... wieczorem dzieciom chleb smarować lub towarzyszyć na spacer, bawić