Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 191.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W rękach starego Eliasza jest moje całe mienie... dam ci kartkę do niego... on ci je odda, ty mi odeszlesz... Muszę to przecież stracić...
— Widzisz, kochany Honory, dodała, gdy kto jest taki biedny jak ja, to się musi bawić. Szczęśliwi nie potrzebują zabawy, ale biedni się bez niej obejść nie mogą.
Łzy miała na oczach, a oczy na niego zwrócone.
— Jedź, rzekła, jedź! Sama zgubiona, ciebie gubić nie chcę... Ciebie, twoją Zosię, starego ojca, twą przyszłość miałabym na sumieniu... A! nie chcę... nie chcę. Jedź sobie do domu! Wierz mi, ja się zabawię, zadurzę, pocieszę, będę występowała... będę im w oczach jak kameleon mężczyzną dla kobiet, kobietą dla mężczyzn... szatanem dla obojga... to będzie bardzo zabawne... Mówię ci — nieszczęśliwi bawić się muszą, a ty sobie jedź! jedź i — nie powracaj już nigdy... Nie powinieneś powracać, bobyś mnie mógł znaleźć taką, żebym się ci w oczy spojrzeć wstydziła. Wszystko może być. Mówię ci, nieszczęśliwi bawić się muszą...
Honory stał na mękach.
— Nie bierz tego tragicznie, dodała: ja mówię chłodno i rozumnie... wracaj do domu, gospodaruj, kochaj żonę, bądź szczęśliwy... I — jedź sobie prędko...
Wstała z krzesła jakby pchnięta siłą jaką...
— Nie masz tu na co czekać! ja nie powrócę, ani się nawrócę... Ojcu powiecie, żem umarła, tak będzie najlepiej, opłacze i wszystko się skończy... Mnie się nawet zdaje, że wszystko już skończone, zerwałam z całą przeszłością, powrócić do niej nie mogę. Z tobą, mój drogi Honory, kończymy dzisiaj niedośpiewaną piosnkę młodości... na zawsze. Myślą was czasem nawiedzę