Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czynku ani fantazji, ani sercu... znudzi się w końcu schnąć tak marnie... Więc tak lepiej...
Cyniczne to przerywane śmiechem szkaradnym powiedzenie Lassy oniemiło wstydliwego Honorka.. spuścił oczy... Burzyło się w nim... Ona spojrzała nań szydersko, złośliwie, bezwstydnie, rozśmiała się, i nie czekając odpowiedzi, dygnęła i wyszła...
Po snach nocnych, te ranne odwiedziny wydały się chorążycowi wizytą djabła kusiciela... Nierychło przyszedł do spokoju, znękany, z niechęcią prawie powlókł się do Laury. W progu spotkała go ukłonem Lassy, która go wyprzedziła i rzuciła mu wzrokiem bazyliszka w duszę. Drżący wsunął się do pokoju... Laura po kobiecemu ubrana, siedziała w krześle z brwiami namarszczonemi, blada... Ręce trzymała ściśnięte pod brodą... i patrzała na drzwi, gdy Honory się pokazał...
— Tak późno? rzekła na przywitanie.
— Byłem chory, jestem niezdrów, odezwał się chorążyc.
— Kiedy jedziesz do domu?
Spojrzeli na siebie. Honory nie zrozumiał pytania!
— Mam jechać?
— Musisz, powinieneś.
— A ty?
— Ja zostanę, rzekła Laura spokojnie; a dokądżebym wracać miała?
— Cóż ojcu powiem?...
— Żeś Laury nie znalazł, zaczęła spokojnie a po sępnie, wierz mi, Honory, nie skłamiesz. Tej Laury, co tam żyła w Borowcach, nie ma na świecie... tamta Laura umarła, leży pogrzebiona obok przodków w grobach pod zamkiem; stary Eliasz chodzi tam wieńce