Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 187.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstydząc się same siebie, pokutowały tak ciężko jak grzeszyły...
Dla niego więc chwila ta wewnętrznego boju z sobą była walką o śmierć lub życie; jeden krok fałszywy strącał go w przepaść... Mimo wiedzy niebezpieczeństwa i dusznej trwogi, siły nie miał obrać drogi, powiedzieć co pocznie...
Dzień już świtał, gdy nieubrany rzucił się na łóżko, roił, zrywał się, drzemał, wreszcie kamieniem usnął.
Pukanie silnie powtarzane do drzwi, zbudziło go. Zerwał się, by otworzyć.
W progu stała uśmiechająca się Lassy.
— Daruje mi pan... chociaż czuję, że do młodego mężczyzny odwiedziny tak ranne są krokiem wielce nieprzyzwoitym... ale konieczność!
Weszła krygując się, sznurując usta, oglądając... Honory nie mógł jeszcze przyjść do siebie i zrozumieć czego od niego żądać mogła ta wstrętna istota.
Po długiem dosyć milczeniu, w ciągu którego oczy ciekawe nie próżnowały, Lassy odezwała się:
— Pan chorążyc powinien odgadnąć powód mojego, kroku.. Współczucie moje dla nich!... Ja wiem wszystko...
Dobek stał zdziwiony, nic nie mogąc zrozumieć.
— Niech pan się nie tai przedemną, mówiła stara, wzdychając i kaszląc razem, państwo lepszej nademnie przyjaciółki mieć nie możecie! Ja wszystko wiem...
— Ale ja nie wiem o czem pani mówisz, odezwał się Honory.
— Niech się pan nie tai! przerwała Lassy, jej uczucia dla niego, pańskie dla niej są mi znane... Wcho-