Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łatwo... Samo rozmyślanie nad drogi wyborem świadczyło o słabości. Honory uląkł się jej, samego siebie. W rozpaczliwych namysłach spędził noc chodząc po izdebce...
Czuł, że kochał Laurę, a na wspomnienie poczciwej Zosi, starego ojca, miłego kąta, w którym przebył dzieciństwo i młodość, trwożył się, by w chwili jakiego bezwiednego szału nie dał się wciągnąć na bezdroża... z których już do nich wrócićby nie śmiał i nie mógł.
Co miał czynić? Najsilniejsze postanowienie, mógł się już o tem przekonać, jak pajęczyna się rwało, gdy uśmiech Laury zobaczył i błysk jej oczu go przeszył... Trzeba więc było, uciekać od czaru.
Z gorączkowym pośpiechem zaczął zrzucać pakunki, powtarzając: Jechać! jechać!
A ją zostawić na łup losu, własnej fantazji, niechybnej zguby? odezwał się głos w duszy.
Zostać jeszcze... mówił znowu. Lecz jutro... czy wyrwać się moc mieć będzie? Na to odpowiedzieć nie umiał...
Honory wychowany był w domu i okoleniu, w którego sferę pojęć wtargnąć fantazji nie było wolno, gdzie namiętnościom wstęp był wzbroniony, gdzie ścisły, nieubłagany panował obowiązek.
Tu najmniejsza płochość nazywała się występkiem, a skaza wszelka zostawała piętnem niezmazanem na życie całe.
Słabości ludzkie, jeśli ich tu nie okiełznała religia, nie powstrzymał srom pręgierza... musiały chodzić zakapturzone, skryte.. drżące.. aby ich oblicza świat nie zobaczył. Przebaczano im tylko wówczas, gdy