Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 184 A.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będę, szaloną może... zepsutą, nie. Bawić się będę ludźmi! Co mi tam!
— Tak tylko mówi, moja Lauro, kto świata nie zna, a sobie nadto ufa, odparł Honory. Któż zaręczy, że cię nie wciągną, nie upoją, nie zepsują?...
Laura zamilkła... siedziała z brwią namarszczoną...
— Nie mówmy już o tem, bracie, odezwała się żywo; przyśpiesz twój wyjazd... Byłam ci rada, chciałam okraść chwil kilka z życia twojego, teraz się wstydzę tego i jak grzechu żałuję. Ty — jedź — jedź!
— Nie mogę... rzekł cicho chorążyc: chciałbym, odjechać cię tak nie mam siły... Nie mogę... oszalałbym myśląc co się tu z tobą dzieje...
— Ty musisz jechać! przerwała Laura... jesteś doprawdy okrutny! Wiesz, że cię kocham... z każdą chwilą swobodnie będąc tu z tobą przywiązuję się mocniej, na zawsze zostać zemną nie możesz... jedź więc... jedź!
— Ale ja też kocham ciebie... zawołał Honory.
— Nie — nie! zaprzeczyła Laura: masz inną miłość na sercu i obowiązku... nie wierzę.
— Chcesz więc ich ofiary? gwałtownie zawołał Honory.
— Nie przyjęłabym jej! na Boga! krzyknęła Laura groźnie, odprowadziłabym cię tam gdzieś być powinien! Ja — co innego! jam wolna! ja mogę kochać, szaleć — topić się i czynić z sobą co mi się podoba...
Honory ręce załamał, i z wyrazem rozpaczy począł się przechadzać po pokoju...
— Widzisz, odezwała się łagodniej Laura: jestem uparta, wola moja żelazna, nie przekonasz mnie i nie złamiesz. Pozostaje ci tylko jechać i przed ojcem skła-