Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 179.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Honory stał osłupiały; ksiądz Bohomolec zmieszany był i niespokojny, jakkolwiek uczucia, które w scenie tej grały, nie miały w sobie nic zdrożnego, były szlachetne i piękne. Ksiądz przerażony był skalą, do jakiej je poeta i aktor doprowadzili... Instynktowo czuł, że już na tych wysokościach... nic człowiekiem zawładnąć i pokierować nie może. Milczał.
— Cóż wy na to, mój ojcze? spytała kasztelanowa...
— Jestem w admiracji i trwodze, odparł Bohomolec, gdyby teatr z taką potęgą działał na człowieka zawsze, za nic kazalnica! Co gorsza, dla tej fikcji musiałaby zbrzydnąć rzeczywistość, która się do niej nie umywała...
A co się tycze tłómaczenia, powiem jedno — dodał — złota robić nie umiem, ten wiersz to złoto czyste, alchemikiem nie jestem...
Złożył tedy ręce, pochylił głowę pokornie. Nie potrafię...
Napróżno go podbudzano, wesoło i dowcipnie wymówił się od roboty...

— Wiesz co księżuniu, odparła kasztelanowa, mnie tedy co innego na myśl przychodzi... W czasie, gdy tędy angielski jeden przejeżdżał wędrownik[1], słyszałam króla rozmawiającego z nim i unoszącego się nad angielskim pisarzem, prawie u nas i z imienia nieznanym... Shakespearem... Wiem z tego com przez ciekawość czytała, iżby on, bardziej ludzki, dla nas był może przystępniejszy... Przełożyćby coś z niego, jeśli go

  1. Coxe. Rozmowa ta jest historyczna.