Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było gorącego szlachcica, co się cały ze zbytkiem życia i pełnością sił schować w niej nie mógł.
Był to ksiądz Bohomolec... ex-jezuita, literat, improwizator, niezmordowany pisarz, polemista, miłośnik teatru... człowiek, któremu zawsze za mało było pracy i nie dosyć zajęcia. Twarz jego pełna, okrągła, z wysokiem czołem, czarnemi bystremi oczyma, śmiała się ochotą życia cale przeciwną tej sukni, która ją krępować miała... Posłuszny jednak powołaniu, starał się je godzić jak mógł ze świeckiemi zajęciami pióra... z czynną krzątaniną około każdej poczciwej roboty.
Wydawał, drukował, stawał się gazeciarzem, dramaturgiem, chodził po szpitalach, ratował ubogich, służył biednym, kłócił się z uwłaczającymi krajowi ochraniając honor jego... a myślą pracował nad tem, jakby jeszcze co do roboty znaleźć.
Podobnie wielu innym śpieszącym się z robotą a nierachującym ze sławą, ksiądz Bohomolec wiele był więcej wart żywy, niż drukowany... pocieszać go mogło to, że ci co go znali kochać musieli. Piewszy to raz dał on się Bogusławskiemu do pani kasztelanowej wyciągnąć.
— Moja mościa dobrodziejko, rzekł na wstępie, pan Bogusławski mi po trosze powiedział, do czego jestem powołany. Na siłach się nie czuję... ale na ochocie nie zbywa. Sukienka mi po trosze zawadza... i pióraby też ku temu lepiej zatemperowanego potrzeba...
— Ale bałamucisz, księżuniu, odparła kasztelanowa... nie darmo przecie należałeś do najrozumniejszego zakonu w świecie... który zawsze co chciał potrafił...