Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znęcać się nad sobą... niż się dam nakłonić i ująć. Zdradzona przebaczę ci, lecz nie przeżyję tego...
— Kochana siostro, odezwał się Honory, mówmy spokojniej. Znasz moje przywiązanie do siebie, nie możesz się obawiać mnie, bo wiesz, żeś panią nademną. Ojciec twój polecił mi szukać ciebie, nic więcej; odmówić mu tego nie mogłem, wyjechałem. Szczęśliwy traf, gdym zwątpił już, dał mi najprzód wpaść na trop twój, spotkałem Munię w ulicy...
— Ach! zawołała Laura, jam niewdzięczna sprzedać ją musiała.
— Teraz, niespodzianie spotykam ciebie. Nie odpędzaj mnie, posłuż się mną... myślmy co począć.. róbmy zgodnie.
— Najlepsze ze wszystkiego, rzekła Laura podając mu ręce, to, że ja ciebie widzę... Namyślimy się potem co czynić. Dziś, jam szczęśliwa z ciebie!
Honory patrzał jej w oczy, w których niby łza się błąkała... zamilkł, pocałował ręce.. odstąpił nieco... i dokończył cicho:
— Rozkazuj.
— Rozkazuję nic nie mówić o rzeczach, które tłoczą boleśnie; daj mi się sobą nacieszyć.
W chwilę potem spytała o ojca.
Honory miał list jego przy sobie; podał jej nic nie mówiąc. Zaczęła czytać, pocałowała i rozpłakała się nad nim.
— Biedny mój stary... a tak nam było cicho, spokojnie, dobrze w Borowcach... dopóki szatan nie wniósł tej kobiety! Niestety! minione nigdy nie powraca... trzeba o szczęściu zapomnieć...