Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 164.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znowu skromnie na dole, a obraniając się mnóztwu nastręczającym znajomościom, Honory wyszedł przejść się i na ludzi popatrzeć... W ulicy około bramy krakowskiej wir był wielki, deszczyk zaczynał kropić, żyd mógł nadejść, powrócił do gospody. Żyda znowu nie było. Czekał na niego do wieczoru, nie pokazał się. Sam proprio motu nic sobie poradzić nie mógł, myślał długo i spać się położył. Tęskno mu było do Konopnicy, i powietrze w Marywilu zbyt przesycone różnorodnemi wyziewami piersiom wieśniaczym nie starczyło... Z rozpaczy więc poszedł do łóżka... Obudził się późno, bo w nocy nie mógł usnąć. Żyda jak nie było tak nie było. Czekał na niego nie ruszając się do południa... posłał nawet, nie umiano go znaleźć. Przekląwszy taką usługę, ponieważ słońce się znowu ukazało i pora była śliczna, ubrał się i wyszedł.
Trafił na nieszczęśliwą godzinę, ledwie bowiem kilka kroków postąpił ulicą, gdy znalazł się w ścisku takim ludzi, koni, wozów i stada owiec pędzonych na rzeź, że kroku naprzód zrobić nie było podobna. Lecz w tej przymusowej chwili spoczynku, wypadkiem podniósłszy głowę, już oczu odwrócić nie mógł. Przed nim tuż stał na koniku siwym jadący cale ładny kawaler, który na około szpicrutą się opędzając, także kroku zrobić nie mógł, by wybrnąć z niemiłego sąsiedztwa.
Owce becząc plątały się pod nogami konia, wóz mu zajechał drogę, a z tyłu bryka groziła podniesionym do góry dyszlem.
Koń kawalera szczególną zwrócił uwagę Honorego... Jak djabeł malował, była to — Munia, klacz Laury, którą codzień widując w Borowcach, znał doskonale Honory... Strzałka biała na czole, wicherek biały na pier-