Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 158.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi ją, mój Aronie — a! nie wiem doprawdy jakąbym jej ofiarą nie opłacił.
— A... a! przerwał brodę ciągnąc żyd — ja bym z mojej kieszeni nie żałował, żebym o panience mógł się dowiedzieć, bo ja powiem panu, że pan nie wiesz jak myśmy ją kochali... To było dziecko jak mało... ona czasem zaszła do nas, my żydzi... a z moją Rachelą najmłodszą jaka ona była dobra, jaka grzeczna! Dla niej każdy człowiek był człowiekiem, czy żebrak, czy żyd, czy najnędzniejszy wieśniak... ona miała złote serce.
Aron westchnął.
— Po co temi wspomnieniami gryźć się i zabijać?... miły panie... na co Aronowi mówić, żeby jej szukał?...
Tak się rozstali, a kupiec tegoż dnia swoją własną bryką i końmi z zięciem ruszył powoli ku Warszawie; mając ztamtąd jeszcze za sprawami handlu drzewnego dojechać do Gdańska...
Tę rozmowę ostatnią podsłuchała Rózia, doniosła jejmości, i Dobkowa trochę niespokojna była z powodu wyjazdu Arona, domyślając się z listów Lassy, że Laura być musiała w Warszawie.
Przeciwko temu niebezpieczeństwu nie było żadnego ratunku.
Odeszła ją też chęć wyjazdu i wyciągania Dobka samego z sobą, z obawy, aby tam Laury nie spotkali. Przychodziło na myśl wyrwać się na jakiś czas samej pod pozorem widzenia z dalekimi (zmyślonymi) krewnymi; to groziło znowu niebezpieczeństwem, by w czasie niebytności mąż nie ostygł lub jakim wpływom jej nieprzyjaznym, na których nie zbywało, nie uległ..
Ważyły się tedy dalsze plany Sabiny, która kilka-