Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 152.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na siebie przyjął winę całą i poniósł za nią wygnanie. Dobek przerażony tą napaścią na skarby swe, rozgłosem jaki o nich mógł pójść po świecie... w pierwszych chwilach mówić z winowajcami nie chciał i odgrażał się, iż ich na oczy nie puści. Pośrednictwo ks. Żagla, litość ku kobiecie śmiertelnie chorej, znękanie samo, które mu odebrało energię, złamały pierwsze gniewy. Poręba pozdrowiawszy wyjechać musiał natychmiast, dawszy słowo, iż nigdy więcej pokazywać się tu nie będzie. Ponieważ na dziedzictwie w Mazowszu jeszcze nie było co robić, bo tam wierzyciele wytrzymywali długi, przeniósł się cichaczem nie dalej jak do Smołochowa, i tam medytował o widzianych po nocy kufrach pełnych złota i o tem, jakby on ich używać potrafił, gdyby do niego należały...
Sabina wstała po chorobie straszliwie zmieniona, chuda, zżółkła, kaszląca, tak, że o życie jej nawet można mieć było obawę.
Powoli potem zaczęła do siebie przychodzić i wszelkiemi środkami usiłowała odzyskać dawną swą władzę nad Dobkiem. Stała się dobrą i cichą, czasem nawet dla przypochlebienia mu się wspomniała o Laurze... żałując, że dziecko zuchwałe na takie się dobrowolnie naraziło niebezpieczeństwo. Wprędce, spostrzegłszy, że Dobek w jej ustach wspomnień o córce nie lubiał, zamilkła. Temi środkami przyszła po niejakim czasie do pierwszej nad starym przewagi i panowania.. Nie mogła tylko ani o Laurze, ani o kufrach nic mówić przed nim, gdyż stary gniewał się, milczał i czasem po dobie całej nie odzywał się do niej.
Choć stratę córki opłakał, pan Salomon nie wyrzekł się jej odzyskania. List cokolwiek go był uspokoił...