Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 150.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czenie, Laura milczała. Na odchodnem jednak kasztelanowa zatrzymała ją za rękę cisnąc i głosem pełnym uczucia, które się kryło pod żartobliwym pozorem, odezwała się:
— Proszę cię kawalerze, proszę, nie usuwaj się, nie dzicz... pomóż nam... a nie zapominaj o mnie. Przyjdź nieproszony, sam... zawsze ci będę rada... Znajdziesz w tym domu przyjaźń i współczucie...
Zaledwie wyszli w ulicę Bogusławski, któremu trudno było powstrzymać się dłużej odezwał się do Laury:
— Któż jesteś na Boga, pan, czy pani, czy panienka?... Gubię się w domysłach, widziałem ją na drodze w postaci ślicznej kobiety, dziś znajduję piękniejszym jeszcze mężczyzną i znakomitym artystą! Kto jesteś?..
— Szanowny panie, śmiejąc się rzekła Laura, ja w tej chwili nie umiem panu powiedzieć! ani czem jestem, ani kim będę. Jak do zacnego człowieka odzywam się prosząc o tajemnicę, jestem ścigana... ukrywam się... więcej powiedzieć nie mogę i nie potrzebuję. Jeśli pod najsurowszem incognito przydatną być mogę dla wygrania teatralnej sprawy... z chęcią panu służyć będę... Żegnam...
To mówiąc wymknęła się żywo, uchwyciwszy Lassy pod rękę, która cały ten wieczór spędziła w zawodach. Nikt na nią ani na jej strój nie zwrócił oka, paplać nie było z kim, drzemała w kątku znudzona, a trzewiki okrutnie ją cisnęły. Trochę zazdrości i gniewu na Laurę mieszało się do złego humoru... a w tej drodze niejedna zła myśl narodzić się mogła, jeśli już dawniej na świat nie przyszła.