Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Znajdźże waćpan świeckiego, coby takim skrupulatem nie był! zaśmiała się kasztelanowa.
— Chybabym sam też kuć próbował jak ks. Bohomolec, zawołał Bogusławski; ale za zręczne i gładkie odrobienie nie ręczę.
— Próbować należy, dodała Laura...
— Myśl oddam, rzekł przyszły artysta, ale jej nie przystroję jak był... Byłem ci, jak powiadam, u księży pijarów, służyłem księdzu biskupowi Sołtykowi, u którego teatrzyk mieliśmy także, i na którym się po francuzku grywało, ale potem wojskowom służył i dla konia o deklamacji zapomnieć musiał.. Dziśby mi ciężko przyszło...
— A waćpan? spytała kasztelanowa Laury...
Ta potrzęsła śmiejąc się głową, zapłoniona znowu.
— O tem ani myśleć, odpowiedziała; prędzejbym sobie i ja z koniem rady dał, niż z wierszem.
— Skazani jesteśmy na Bohomolca, rzekł Bogusławski.
— Mało tak dobrych ludzi jak on, począł Bogusławski; a płynie mu słowo i pióro leci. Ale co z tego, gdy jedno i drugie chyżo biegnąc, kuleje... To samo co w oryginale śpiewało, w tłómaczeniu wyje aż strach.
— Coś jednakby radzić potrzeba? rzekła.
Radzono, lecz obracało się wszystko około jednego, grać nie ma czego, bo napisać nie ma komu.
Zaczęto o teatrze francuzkim, który się najłatwiejszym do przyswojenia zdawał... Laura unosiła się nad jego pięknością, wtórował Bogusławski, kasztelanowa poddmuchnęła czy też co na pamięć nie umie pan Borowiecki, coby mógł powiedzieć. Z razu oparł się prze-