Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 142.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

całkiem panem siebie. Kasztelanowa po krótkim wstępie odezwała się do Bogusławskiego:
— Umyślniem chciała zbliżyć dwóch wielkich teatru miłośników i zapoznać ich z sobą. Widzisz panie Bogusławski drugiego takiego jak ty marzyciela, który pragnie scenę krajową stworzyć... porozumiejcież się z sobą... a — któż wie!
Z ciekawością spojrzał Bogusławski na zarumienioną Laurę.
Ta dawała mu ciągle znaki oczyma... aby zdziwienia nie okazywał, a sama wysilała się na odwagę.
— A! więc pan także, rzekł wesoło Bogusławski, wierzysz jak ja, że co mogą mieć Anglicy, Francuzi, Niemcy po trosze, to i my przecie u siebie stworzyćbyśmy potrafili?
— Tymczasem, odparła Laura, choć u Anglików i Francuzów zapożyczyćbyśmy się mogli, nim swojego coś stworzymy!
— Jak być może, przerwał Bogusławski, by to, co u wszystkich narodów było potrzebą, co zdaje się człowiekowi wrodzone, bo każde niemal społeczeństwo w kolebce już teatr sobie jakiś tworzy — nie istniało u nas? Prawda, że dawniej nie mieliśmy czasu... w obozach skupiało się całe życie; lecz teraz?... Teraz nam koniecznie, dodał, stworzyć należy to dopełnienie żywota i jego powtórzenie przez sztukę.
— A masz waćpan nadzieję? spytała kasztelanowa.
— Miałbym ją, gdyby to zależało od króla... Nieszczęściem król, mówił Bogusławski, otoczony jest ludźmi, którzy wszystko swoje przed nim śmiesznością okrywają, którzy koszulę szlą prać do Paryża, a jakżeby na scenie własnej prania swych obyczajów dopuścić