Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łeś być pieszczony, to widać z całej twej figurki... a któż cię dziś biedaku, wygnańcze... popieści?
— Ja właśnie, odezwała się Laura, chcę się odzwyczaić od zbytniego rozpieszczenia i zahartować.
— Spuść się na los... nie masz co sam nad tem pracować i o to się troszczyć. No, jakżeś wyszedł z wczorajszego wieczoru u Kossakowskiej? Prawda, że jest bardzo miła?
— I bardzo straszna, dodała Laura.
— Ale też zacna bardzo, surowa dla siebie, ma prawo być taką i dla innych...
Tak rozpoczęła się rozmowa, gdy służący oznajmił pani pana Bogusławskiego. Natychmiast prawie otworzyły się drzwi, i Laura spojrzawszy na nie o mało nie krzyknęła z przerażenia... Był to ten sam szlachcic, którego w drodze z Babettą spotkały, a który ją widział w kobiecej sukni. Nie mógł jej nie poznać, lękała się by nie zdradził...
Zbladła, chwyciła machinalnie kapelusz swój, jakby uciekać chciała.
Bogusławski witał się z gospodynią, którą bardzo pokornie w rękę pocałował, podniósł oczy i ujrzawszy a poznawszy Laurę, z razu stanął wryty... Dała mu znak oczyma, ażeby jej nie wydawał; jakoż prędko przyszedłszy do siebie, a nie wiedząc co to znaczyć miało, skłonił się jej tylko z daleka.
Lassy przybiegła mu się przypomnieć... Nie było sposobu nic mu szepnąć, ani go ostrzedz o tem dziwactwie...
Kilka razy usiadłszy już wlepił oczy w przebranego i z początku w rozmowie nawet dał uczuć, że nie był