Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niej to przyjmowano z uśmiechem, bo owa sól przyprawiała choć co gorzkiem było...
Rozmowa tedy wszczęła się o plotkach miejskich, o przyszłych nominacjach, wreszcie o spodziewanych rozwodach i małżeństwach, o niezliczonych zbliżeniach osób i chwilowych kłótniach tych, co się najbardziej kochali.
Kasztelanowa każdej nowince przypięła łatkę, żadnego wybryku nie puściła płazem, a czyniła to tak jakoś bez wysiłku, swobodnie, łatwo, jakby jej to bynajmniej nie kosztowało.
Wieczerza postna była dla gospodyni i tych co wigilię obchodzić chcieli, innym dawano mięso; osobny sługa pilnował kieliszków, do których nie zachęcano, ale próżny przed nikim nie stał... Więc choć się komu dostało, że wszyscy równo obdzieleni byli ostremi przycinkami, nie psuło to humorów. Na ostatek spojrzawszy na biesiadników, pani Kossakowska podparła się na ręku... i poczęła po cichu do sąsiadki:
— Proszę asindźki, jak tu, zwątpić o kraju... i o przyszłości... patrząc na taki zastęp mężów, którzy losy nasze w dłoniach swych dzierżą? Tylko mi asindźka przyjrzyj się bliżej! Począwszy od pierwszego... ten alchemią się trudni i wynajdzie pewnie lada dzień kamień filozoficzny... drugi maluje lepiej od Bacciarellego, więc też w pięknych kolorach da nam co z jego ręki wyjdzie... trzeci bardzo szczęśliwie gra po całych nocach, musi kiedyś wygrać i umieć nas do wygranej wywieść... tamten budowniczym jest, więc i Rzeczpospolitą odrestauruje i podeprze... ów koniarz, pewnie aby kawalerji przysposobić rumaków, — słowem wszystko to ludzie co nie darmo senatorskie krzesła