Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Macocha tom drugi 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jest panem siebie i do nich stosować się musi. Naówczas żyje czem może...
— Często i trucizną, do której nawyka! rzekła pani Kossakowska.
W czasie rozmowy Lassy siedziała ciągle w kątku, dziwiąc się śmiałości Laury; tłuściuchna kasztelanowa trochę przez grzeczność, widząc ją samą, więcej przez ciekawość — choć jej wstać z kanapy nie było łatwo — ruszyła się ku Lassy i odprowadziła ją do kątka.
— Zkądżeś ty tego chłopaka wykopała? spytała po cichu. A no mi mów szczerze — co za jeden?..
Stara zaczęła się śmiać.
— Mogę tylko pani jedno powiedzieć, że dobrego rodu i familji bardzo majętnej — lecz... pono oni wszyscy jakieś bziki mają.
— Co za bziki? dla czego? spytała pani.
— Ojciec skąpy i dziwak, a ten, ruszyła ramionami.
— Cóż ten? złego co masz nań?
— A nie! tylko... tylko... sama pani kasztelanowa widzi...
— Ja widzę tylko, że... miły chłopak... a gdyby czasem przyszedł na gawędkę do starej baby, calebym się nie gniewała.
— A! co pani po nim! ciągle śmiejąc się poczęła poufalej Lassy.
— Jakto! co mi po nim? stara paskudna plotkarko! cóż ty sobie myślisz, że ja go myślę bałamucić?.. Zakochany? mów...
— Śmiertelnie...
— W kim?...
— Nazwiska nawet nie wiem...
— Toć mi wszystko jedno! odparła kasztelanowa.